sobota, 25 sierpnia 2012

sobota, 11 września 2010

11 września - Światowy Dzień Przeciwko Inwigilacji

(Freedom not Fear Day)

Kamery. Wszędzie. Obserwują. Nie ma się gdzie schować. Po drugiej stronie, przed monitorem, cały czas ktoś patrzy. I widzi coraz lepiej, wyraźniej, bliżej. Coraz lepsza rozdzielczość, coraz doskonalsza technologia.  Nadzór, inwigilacja, kontrola.
Kto jest w ten sposób monitorowany?
Groźni przestępcy w więzieniu o zaostrzonym rygorze?
Nie.
Ty!
Wystarczy, że właśnie jesteś w tzw. miejscu publicznym w dowolnym mieście w Europie lub w Ameryce.
To kosztuje majątek!
Kto za to płaci?
Ty!.
W podatkach - za monitoring w miejscach i instytucjach publicznych, a więc sprzęt i etaty w firmach ochraniarskich, straży miejskiej, policji. Szpitale, urzędy, szkoły, uczelnie, przestrzeń miejska.
A sklepy, banki, parkingi, restauracje doliczają Ci to do cen usług i produktów.

Więcej na ten można przeczytać na stronie Fundacji Panoptikon tutaj .
Można też zajrzeć na Krakowskie Przedmieście w Warszawie, w godz. 20 do 21 w okolice Kina Kultura na okolicznościowy happening połączony z instalacją multimedialną.

Kiedy już złapiemy wszystkich przestępców i świat bedzie doskonały, będziemy mogli wykorzystać systemy monitoringu do zupełnie innych rzeczy. Na przyklad do tworzenia filmowych etiud impresji.
Przedsmak daje "Warszawski BitByt" Grzegorza Gospodarka i Patryka Larwińskiego. Zobaczcie TUTAJ .

środa, 8 września 2010

Rozmowy o pogodzie

Bukareszt. Luty.
W nocy pada. Rano mży. Temperatura 13 stopni. W południe słońce. Temperatura 17.
Telefon z Polski - Co u Ciebie?
- Szaro, buro i brudno. Korki jak cholera i bezpańskie psy. Wszędzie remont.
- A jaka pogoda?
- 17 stopni i słońce wyszło.
- Oooo, ale fajnie. Zazdrościmy. A u nas zimno, ciemno i wieje i deszcz ze śniegiem i samochód mi zamarzł.




Bukareszt. Marzec.
W nocy przymrozek. O 13-tej słońce w zenicie i 21 stopni. Wiosenna zieleń czai się w malutkich pączkach, chyba wybuchnie za dzień, może tydzień.
Telefon z Polski - Jak tam?
- Brudno i kurz. Korki przeraźliwe. Bezpańskie psy się szczenią na lewo i prawo.
- A jaka pogoda?
- Zmienna. Wieczorami chłodno, rano szron, w południe słońce. Bez kurtki, wystarczy marynarka.
- Ojej! Zazdrościmy. A u nas szkoda gadać, leje, wieje, zimno, wszyscy tęsknią za wiosną.



Bukareszt. Maj.
Rano i wieczorem upał. W ciągu dnia skwar. Słońce przypieka. Zieleń bucha i kwitnie i pachnie.
Telefon z Polski - Co słychać?
- Optymistycznie i ślicznie. Korki jakby mniej wkurzające. Tylko gorąco.
- Łoł. Zazdrościmy. A u nas mżawka i mgła i zimno.



Bukareszt. Czerwiec.
Słońce i skwar 35 stopni od rana do wieczora. W nocy 25. Dwie koszule na dzień. W południe nawet korki nie wytrzymują i przestają się korkować. Psy leżą i ziają.
- Ojej! Ale fajnie. A u nas leje i burze i powódź i zimno raczej.



Bukareszt. 1 lipca.
Burza i leje. Ochłodziło się tak, że zamiast klimy lepiej otworzyć okno.
Telefon z Polski - Co słychać?
- Ulewa i orzeźwiający podmuch wiatru.
- Ojej. Zazdrościmy. A u nas 30 stopni i taki straszny gorąc, że się nie da wytrzymać.

niedziela, 5 września 2010

Wstrząsające doświadczenie

Rumunia to kraj pełen niespodzianek. Gdzie jak gdzie, ale tu warto być przygotowanym dosłownie na wszystko.

W kwietniu zeszłego roku, w sobotę, 25 kwietnia, pod wieczór, siedząc w hotelowym pokoju w centrum Bukaresztu, przeżyłem jedną z najbardziej wstrząsających przygód w życiu.
Nie zapowiadało jej absolutnie nic. Nikt się niczego nie spodziewał. To co nastąpiło, było nagłe, trwało pół sekundy (choć urządzenia zmierzyly 5 minut) i miało siłę 5,3 stopnia w skali Richtera.
Tak! To było trzęsienie ziemi.
Nie miałem żadnych wątpliwości, mimo że nigdy wcześniej nie doświadczyłem niczego podobnego.
Czas na chwilę się zatrzymał... Zamarłem w oczekiwaniu na dalszy ciąg. Nie wiedziałem czy będą kolejne wstrząsy, czy budynek zacznie się walić. Uciekać, czy raczej może wleźć pod stolik?
Przemożne odczucie kompletnej bezradności wobec potęgi żywiołu.

Za oknem zewsząd odezwały się syreny autoalarmów samochodowych. Po chwili na hotelowym korytarzu rozległy się zaniepokojone głosy innych gości. I w zasadzie nic więcej się nie stało.

Kilka minut później zauważyłem rysę na tynku - niewielkie, ale bardzo długie pęknięcie, przez całą ścianę i kawałek sufitu.

Po kilku minutach wszystko wydawało się zupełnie nierealne. Śniło mi się, czy co?
Jednak nie. Większość lokalnych kanałów telewizyjnych zaczęła na żywo nadawać informacje o zdarzeniu.





Okazało się, że trzęsienie ziemi miało miejsce o 8.25 PM, epicentrum było zlokalizowane w regionie Vrancea, ok. 120 km na północny wschód od Bukaresztu, na głębokości ok 120 km.
Następnego dnia (niedziela) lokalne telewizje nadawały mnóstwo wiadomości o trzęsieniu ziemi, pękniętych ścianach, naruszonych konstrukcjach budynków, przymusowych ewakuacjach i tym podobnych zdarzeniach.
Podobno w wielu miejscach wybuchła panika. Mieszkańcy wyszli z domów, kierowcy powysiadali z samochodów. W Teatrze Narodowym przerwano przedstawienie "Edward III" Szekspira.
W sumie nic się nie zawaliło, ani nikt nie zginął.

Przy okazji dowiedziałem się, że trzęsienia ziemi w Rumunii nie są niczym niezwykłym. W ciągu roku kraj ten nawiedza ponad 30 trzęsień o sile przekraczającej 3 stopnie w skali Richtera.


Największe i najbardziej tragiczne w skutkach miało miejsce w 1977 roku. Magnituda blisko 8 stopni w skali Richtera wywołała poważne zniszczenia na terenie całego kraju (wstrząsy były wyraźnie odczuwalne nawet w południowo wschodniej Polsce). Wg danych oficjalnych zginęło wówczas ok 1570 osób, a ok. 11 000 zostało rannych, ale moi rumuńscy przyjaciele twierdzą, że to liczba conajmniej kilkukrotnie zaniżona. Sądzę, że wiedzą, co mówią.
Najbardziej ucierpiał Bukareszt. Najpierw wskutek samego trzęsienia - było tu najwięcej rannych i zabitych, kompletnie zawaliło się ponad 30 dużych, w tym również historycznych budynków, a potem wskutek megalomańskiej wizji architektonicznej geniusza karpat, którą ten wcielił w życie w trakcie "odbudowy" miasta. Ale to już temat na osobny post.  

Dom Ludu, niegdyś siedziba Wodza, obecnie parlament - drugi po Pentagonie budynek na świecie pod wzgledem kubatury. Specyficzny efekt przebudowy centrum Bukaresztu po trzesięniu ziemi. 


czwartek, 26 sierpnia 2010

Polak w Bukareszcie

Siła stereotypu w sposobie myślenia Polaków o Rumunii i jej obywatelach, większa jest, niż siła argumentów, których jak się zdaje na próżno używam, żeby z tymże stereotypem walczyć.


Mieszkając i pracując od pewnego czasu w Bukareszcie, patrzę na ten kraj z punktu widzenia ekspata i pewnie odczuwam te same miłe rozczarowania, co ekspaci, których kilka lub kilkanaście lat temu wysłano z "zachodniej" Europy gdzieś na północno - wschodnie rubieże pod granicę z Azją, czyli do Polski. Brak wiecznej zmarzliny, niedźwiedzi polarnych i tygrysów syberyjskich zaskakiwał, niektórych z nich równie mocno i miło, jak możlwość płacenia kartą w taksówce, która wiozła ich z lotniska do oazy cywilizacji jaką zdawał im się hotel o swojsko brzmiącej sieciowej nazwie.


Nie ukrywam, że przyjeżdżając 2 lata temu po raz pierwszy do Rumunii, sam miałem raczej dość blade pojęcie o tym kraju, a spora część rzekomych faktów okazała się właśnie stereotypami.

Po pierwsze Rumunia nie leży "bóg wie gdzie". Mimo, że z Warszawy do Bukaresztu jest daleko, to jednak granice naszych krajów dzieli zaledwie kilkadziesiąt kilometrów, a jeszcze niedawno, bo przed II wojną światową mieliśmy wspólną granicę. Ponieważ i Polska i Rumunia to naprawdę rozległe krainy, ewentualna podróż samochodem ze Szczecina nad Bałtykiem do Konstancy nad Morzem Czarnym, może nie tylko potrwać dość długo, ale i dostarczyć niemało skrajnych wrażeń. Podróż z Polski do Rumunii to jednak przede wszystkim podróż na południe, a nie na wschód. Ci, ktorym się spieszy mogą wybrać samolot. Lot z Warszawy do Bukaresztu to ok. półtorej godziny.

Po drugie Transylwania to nie jest dzika kraina zamieszkana przez wampiry. Transylwania to kraina położona wprawdzie za lasem (po polsku to właśnie znaczy Zalesie), ale w Europie, od wieków przesączona jej kulturą i cywilizacją. Miasta dawnego Siedmiogrodu zadziwią i pozytywnie zaskoczą każdego przybysza. Słynny Vlad Tepes, zwany palownikiem, jest tu postrzegany raczej jako narodowy bohater, który dzielnie walczył z tureckimi najazdami, niż jako nieśmiertelny wampir o nadprzyrodzonych zdolnościach, wgryzający sie w kobiece szyje. Jego wizerunki, które można tu spotkać, przywodzą bardziej na myśl naszego Mieszka I, niż postacie wykreowane piórem i kamerą przez Stokera i Copollę. Prawdziwa siedziba Vlada Tepesa, zamek Poienari, leży daleko i wysoko w Karpatach, a żeby się do niego dostać trzeba na własnych nogach pokonać 1600 stopni, w związku z tym przedsiębiorczy Rumuni wożą turystów do zamku Bran, gdzie prawie bezpośrednio z autokaru można się dostać do krużganków kryjących stragany z pamiątkami. Ogólnie słynność słynnego Drakuli w Rumunii jest porównywalna do słynności słynnego białego misia w Zakopanem.

Po trzecie Bukareszt to nie jest ponura była siedziba Nicolae Causescu i jego przybocznej tajnej gwardii securitate. Rzeczywiście trudno stwierdzić, czy Bukareszt bardziej ucierpiał od trzesięnia ziemi czy od kilku megalomańskich projektów geniusza Karpat. Górujący nad miastem budynek parlamentu wybudowany w czasach gdy w zasadzie nie było parlamentu, rzeczywiście poraża nie tyle swoim ogromem (drugi po Pentagonie budynek na świecie, pod względem kubatury) ile rozdętym ego swego twórcy. Współczesny Bukareszt to jednak ogromna metropolia, którą nie łatwo poznać, a jeszcze trudniej polubić. Wytrwałych, miasto jednak nagrodzi wspaniałą, magiczną wręcz atmosferą starych willowych dzielnic i niezliczonych parków, oszołomii widokiem i zapachem zieleni, która od wczesnej wiosny do późnej jesieni zdobi każdy zakątek. Czasem wystarczy kilka kroków, aby z szarego biednego blokowiska przejść dosłownie na drugą stronę lustra.

Po czwarte i najważniejsze Rumuni nie są Cyganami. Sami o sobie mówią na dwa sposoby. Najczęściej mienią się potomkami starożytnych Rzymian, czego jednym z dowodów ma być leksykalne i gramatyczne podobieństwo ich języka do łaciny. Często jednak podkreślają, że jako jedyni w Europie tamtych czasów, nie dali się tymże Rzymianom bardzo długo pokonać, stawiając cesarskim legionom kiludziesięcioletni opór. W takich przypadkach odwołują się raczej do pochodzenia od Daków, mieszkańców starożytnej Dacji. Mniejszość cygańska podobnie jak w większości krajów, w których występuje, tak i tutaj nie integruje się ani z narodem, ani z krajem. Rumuni zaledwie ich tolerują. W chwilach szczerości wyrażają też często uczucia zgoła dalekie od tolerancji. Winią ich za wszystko to, za co my Polacy winimy mniejszość cygańską zamieszkującą nasz kraj, ale jest coś jeszcze, co wywołuje najmocniejsze i chyba najbardziej negatywne emocje. Winią ich również (chyba słusznie) za czarny PR, który Cyganie z rumuńskimi paszportami rozsiewają po całej Europie, nie wyłączając Polski. O tym jak silne są te animozje, przekonała się ostatnio Madonna, którą fani wybuczeli na koncercie w Bukareszcie, gdy wspomniała o równym traktowaniu. Mieszkańcy dużych miast są nowocześni, dobrze wykształceni, w wiekszości dobrze znają angielski. Podążają za modą i trendami, aż do przesady. Ilość luksusowych samochodów i wszelkich markowych gadżetów z najwyższej półki, które można tu spotkać, jest większa niż w większości bogatych, zachodnich miast europejskich, powszechnie uznawanych za stolice mody i wszelkich snobizmów. Są serdeczni, szczerzy, uśmiechnięci i pełni leniwej południowej elegancji i pewności siebie. Zawsze i wszędzie ich pełno. Przybyszowi z Polski najbardziej jednak podoba się ich nastawienie do nas i do naszego kraju. Szczerze nas lubią i traktują jak przyjaciół i sprzymierzenców na współczesnej, ekonomicznej i geopolitycznej mapie świata. Świetnie rozumieją nasz stosunek do Rosji, bo sami mają bardzo podobny. Z podziwem i fascynacją patrzą na nasze osiągnięcia jako narodu i kraju. Jesteśmy dla nich wzorem sukcesu dziś i nadzieją na przyszłość. Ale przy tym bardzo nie lubią, żeby ich pouczać.

Jako były ignorant w kwestii rumuńskiej, zachęcam do odrobiny refleksji.